Streszczenie…

Drodzy, na progu roku 2016 życzę wam uśmiechu, miłości i pokoju w sercach.

Krótkie zestawienie tworów publikowanych ostatnio na moim prywatnym FB. Proszę ich nie łączyć z depresją, chorobą psychiczną ani próbami samobójczymi.

Żyję i mam się całkiem nieźle 🙂


#1 [08.09.2015]

Uwielbiam gdy budzisz mnie rano zapachem gorącej kawy. Uwielbiam gdy się ze mną sprzeczasz próbując wyciągnąć mnie z łóżka.
…jestem śpiochem i nic na to nie poradzę!

Uwielbiam się z Tobą nudzić.
Nic nie robić.
Biegać.
Spacerować.
Gotować.
Pracować.

Rozśmieszanie Ciebie daje mi dużo radości. Wywołanie uśmiechu na Twojej twarzy jest dla mnie dużo ważniejsze niż wszystkie dyplomy.
Nagrody.

Uwielbiam podróżować.
Uwielbiam rozmawiać.
Żyć.
Z Tobą.
Uwielbiam gdy przed snem mówisz mi dobranoc.

Zaraz. Zaraz…
Ciebie przecież nie ma.
Chore urojenia.

#2 [23.11.2015]

Całe życie nam się coś wydaje.

Zaczynamy od przekonania, że w piwnicy czai się potwór, sok warzywny jest mniej smaczny od koli, a rozjechana przez samochód piłka to powód do płaczu.

Wydaje nam się, że niedzielna msza święta to przykry obowiązek, dwutygodniowa rozłąka to koniec świata, a „spirytus na cukier” uleczy chore ciało.

Jesteśmy sumą strachu i ciekawości.
Boimy się tego co nieznane.
Trudno nam podjąć ryzyko.
Okopujemy swoją pozycję,
tkwiąc w utartych schematach.

Czasem wierzymy, że piwo to nie alkohol. Wódka to dobra inwestycja, wino poprawia krążenie, a whiskey uszlachetnia charakter.
Rysy.
Zdobywamy.
Kolejne rany pudrujemy uśmiechem.

Staramy się.
Ale nasze starania docenić mogą tylko Ci którzy starać się potrafią. Starania są takie niemodne. Nieekonomiczne.
Nie?
Jakie.

Poznajemy nowe miejsca, nowych ludzi nowe emocje. I znów nam się coś wydaje.
Wydaje nam się, że panujemy nad życiem gdy to właśnie kruszy się na kawałki.
Kawałki, które łatwo wpasować w nowe sytuacje, ale trudno osadzić w starych ramach.
Ramach starych przyjaźni.
Ramach starych zasad.
Ramach starych wartości.

Jesteśmy wszędzie, a nie ma nas nigdzie. Znamy wszystkich, a nie znamy nikogo. Uczymy się, a wiedzy nam brak.

Na koniec umieramy z przekonaniem, że żyliśmy.

No dobrze,
to moje wydawanie.
Się.
Nocą.

#3 [03.01.2016]

Gdy piętnastkę szesnastka spycha z piedestału.

Wiecie…?
Napiszę wam w sekrecie. Jestem szalenie smutnym człowiekiem. Smutnym do szpiku kości.

Przeżartym.
Przeżutym.
Przesmutnym.

Smutnym nawet w swej radości.
Smutnym w swej mądrości.

Mam wrażenie, że im więcej wiem, im więcej rozumiem, im więcej miejsc odkrywam, im więcej ludzi poznaje, im więcej rozmów mam za sobą tym bardziej doceniam beztroski czas fizycznego dorastania.

Czas przeszły.
Czas gdzieś pomiędzy 6, a 20 rokiem życia.
Zbyt mało by coś rozumieć, zbyt dużo by nic nie wiedzieć.
Czas syntezy informacji napływających z zewnątrz.

Tuż przed.
Wszystkim.

Im częściej śpię w drogim hotelu tym bardziej cenię tani pokój u bacy gdzieś w górach. Im w droższej restauracji jem tym bardziej cenię pizzę w „moim” mieście. Im dalej podróżuje tym więcej radości czerpię z siedzenia na ławce przed „rodzinnym blokiem”. Im bogatszych materialnie ludzi poznaje tym bardziej cenię tych którzy zdecydowali się mieć mało. Im więcej ludzkich mądrości słucham tym większą radość sprawia mi dialog typu „a pamiętasz jak”?

pamiętam.
zawsze pamiętam.
do śmierci będę pamiętał.

Cholera.
Kołowrotek życia.

Tyle radości w codziennej grze w piłkę nożną, tyle radości w grze w siatkówkę na trzepaku, tyle radości w grze: w kapsle, szokisy, tazosy, dragonballowe karty, tyle radości po napisaniu klasówki, tyle radości przed weekendem, tuż po skończeniu ostatniej lekcji.

Zamki na piasku, fortece, garaże, jazda resorkami po brudzie istnienia.

Przed wszystkim.
Przede wszystkim
internet na godziny.
10.na miesiąc!

Byliśmy tam. W tamtym świecie.
Ten wirtualny był w głowach,
umysłach,
marzeniach.

Wyprawy na sąsiednie osiedle, powrót przed zmrokiem: „jak się zapalą latarnie, nie później”. Pościerane dłonie, kolana i łokcie, nie z powodu zachlania lecz z powodu pięknej beztroskiej gonitwy za radością. Cudny był ten świat ograniczony do miasta i wioski. Wyprawa nad morze to była wyprawa, sąsiedni kraj niczym odległa galaktyka, książki Nienackiego wehikułem czasu. Boże.

Smaki dzieciństwa. Obiady, mamine obiady. Cudo. Wczasy „u babci”. Lody bambino. Gumy shock. Pudrowe cukierki. Poranny wakacyjny telewizyjny blok dla dzieci i młodzieży.

Chciało się.
Wtedy chciało się wstać, żyć, iść, wszystko było „przed nami”.

Pomieszałem.
Mieszam wszystko.
Do odcinki.

Tyle radości.
Nie czuć.
Nie myśleć.
Nie być.

Pić.
Zapić
Nie być.
Upaść.
Wstać i znów żyć.

…i to nie jest tak, ze się skarżę.
Stwierdzam fakty które ciążą mi na serduchu.

…i nie chciałbym być w innym miejscu i czasie.
Jestem szczęśliwym człowiekiem.
Naprawdę szczęśliwym człowiekiem.
Bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Tylko ta radość „jakaś inna”.
Przecież tak właśnie miało być.

Mieliśmy dorosnąć.
Mieć własne auta,
mieszkania,
rodziny…

Aaaa-cha! 🙂
Właśnie!
Jestem szczęśliwym człowiekiem.
Chodźmy na wódę.

„Gdzie jest Twoje miejsce, gdzie powinieneś iść”